Przyzwyczaisz się, ja jak przeszłam na pełen etat po 3/4 też miałam wrażenie, że tylko praca/sen. Potem jakoś się człowiek organizuje i czasami nawet mam wrażenie, że mam za dużo wolnego.
Ja czekam na ten momtent aż wczoraj wróciłam do domu i mowie kurcze cała godzina dla mnie haha
Ja to wam trochę zazdroszczę, mi ostatnio ciągle odwołują zajęcia, ciągle ktoś chory, przez to kompletnie nie umiem się zorganizować
coraz bardziej denerwuje mnie aparat w telefonie... Zamówiłam już nowy telefon, ale nie mam pojęcia kiedy do mnie dotrze
Pociesz się tym, że może być gorzej. Masz na głowie tylko pracę. Ja przed pracą prowadzę Młodą do przedszkola, a po pracy ją odbieram. Więc rano muszę ogarnąć siebie i ją. Wychodzimy o 7.20, wracamy o 16.30. Hardkor mamy we wtorki bo biegniemy na balet na 17.15, więc w domu jesteśmy o 18.30. A trzeba zrobić jakiś obiad/kolacje, pranie, codziennie musimy czytać. Zazwyczaj po 20 jestem tak padnięta, że nie mam siły na nic. A gdzie jakaś chwila dla siebie, albo gdy trzeba coś załatwić... Podziwiam matki które pracują na etat i mają 2+ dzieci...
Jeśli w jakiś sposób Was to pocieszy to narzeczony pracuje na zmianach po 12 h, a grafik ma ustawiony tak, że weekendami jeździ 200 km na studia, ja go podziwiam że on znajduje czas w tym wszystkim dla mnie, dla rodziców i dla siebie
Kilka lat temu pracowałam po 16h, ale tylko w weekendy... I przez kolejne dwa dni byłam nieprzytomna ;/
Jejku podziwiam! Jak ja sobie myślę, że miałabym mieć dziecko to ja nie wiem co ja bym zrobiła! Chyba przestałabym spać!
A jestem ogólnie zorganiowana, ale ostatnio mam taki bałagan w życiu przez tą pracę
Też tak kiedyś myślałam. Ale tak naprawdę jest całkiem inaczej. Często osoby z dziećmi są bardziej zorganizowane niż bez dzieci. Mam taką koleżankę, która mieszka sama, nie ma dzieci, pracuje na etat, na jedną zmianę i nigdy nie ma na nic czasu. Więc pytam jak... 😊
Ja mam czasem wrażenie, że nie mam w ogole na nic czasu... Zwlaszcza, gdy mam jeszcze zajęcia na aplikacji. Wracam z pracy czasem tak zmeczona, ze mam ochote tylko lezec
Ja pracowałam w kiedyś w barze po 8 godzin dziennie przez 5 dni, a soboty miałam raczej wolne, albo wpadłam na 4 godziny i było ok. Później pracowałam na hotelu po 10 godzin i idąc w poniedziałek nie wiedziałam kiedy będę mieć wolne... Dziewczyny z którymi pracowałam cały czas mi jęczały, żebym zostawała dłużej. Ja się nie zgodziłam ani razu, bo nic z tego zostawania po godzinach nie miałam. Po 10 miałam dość... Bieganie non stop i cały czas nerwy przez recepcjonistki, które przerzucały na nas swoje obowiązki.
Ja znowu w wakacje pracowałam w systemie czterobrygadowym, niby po 8h, ale kompletnie nie miałam czasu, bo pracowałam 2 dni 6-14, 2 dni 14-22 i 2 22-6, później miałam niby dwa dni wolne, ale w praktyce to było niecałe półtora dnia, bo jednego wracałam z nocki, więc pół dnia spałam, a następnego musiałam się wcześnie kłaść żeby wstać o 3:45. Podziwiam ludzi, którzy pracują tak cały czas i mają czas na dom, rodzinę i życie.
Przez trzy semestry studiowałam dwa kierunki... Teraz zostałam na jednym, ale wiele lepiej nie jest. Chyba zrezygnuję z pracy (swoją drogą nawet niezbyt ją lubię), tylko za co wtedy będę żyć? Jak na razie mam wolne niedziele, w pozostałe dni jestem praktycznie cały czas poza domem, a ten tydzień na uczelni zaczęłam beznadziejnie. Jednak siedziałam w niedzielę w komisji wyborczej, w sumie do 3:30 nad ranem. O 8:07 miałam pociąg i szłam na 10 do pracy. Potem chciałam wykorzystać, że akurat na 14 zrobili nam jakieś spotkanie nt. promotorów (jak wybierać itp) i poprosiłam koleżankę, by za mnie przyszła do pracy na 13 - śmignęłabym sobie na uczelnię, a potem do domku do łóżka. Koleżanka o tym zapomniała, więc efekt był taki, że siedziałam w pracy do 18.
Jak nie trudno się domyśleć, dzisiejszy dzień zaczęłam słabo: myślałam, że mam wykład z etyki, a jednak miałam ćwiczenia, więc w autobusie rezerwowałam książkę z zadanym tekstem. Znowu zaspałam, więc na zajęcia weszłam o 8:10 z 8% baterii w telefonie. Wspomniany tekst zaczęłam czytać na okienku tuż przed ćwiczeniami. Już bez szczegółów, zajęcia skończyłam o 19:45, więc w domu byłam sporo po 20. Zrobiłam makaron i usiadłam obejrzeć te maile, na które miałam odpowiedzieć tydzień temu.
A jutro nie będzie lepiej, bo:
- nie zrobiłam zadania domowego z turboważnego i trudnego przedmiotu
- jedyne jedzenie, jakie na jutro mam, to resztka makaronu z dzisiejszej kolacji
- zaczynam uczelnię o 9:45 - wspaniale, co nie? Tak, bo mogę iść na jedną lekcję na 8 w ramach praktyk na specjalności nauczycielskiej (ta cała SN to nota bene temat na osobną wypowiedź)
- okienko przeznaczam na czytanie tekstu - bo nie zdążyłam
- w międzyczasie muszę poszukać jednego wykładowcy i porozmawiać na temat jednych zajęć, a potem muszę iść na konsultacje do innego, który mnie mega stresuje
- więc zajęcia na uczelni skończę pewnie ok. 16:45, jak dobrze pójdzie, w domu będę nie wcześniej, jak pół godziny później
- i będę się musiała zmierzyć z kolejnym, niełatwym tekstem, bo pojutrze zaczynam zajęciami na ósmą i nawet nie będę mieć okienka, aby go choć trochę przeczytać
I tak w koło Macieju, nieustannie, aż do lipca się zapowiada, a nawet nie pytajcie, jak wygląda coś takiego, jak SESJA
No więc mamy dopiero początek października, a ja już nie ogarniam, co się wokół mnie dzieje, co muszę robić, jem śmieci za masę pieniędzy, śpię po 5 godzin na dobę i zastanawiam się, o co chodzi z tymi legendami, jakie to fajne nie jest życie studenckie.
Jak ktoś wytrwał ten post, to gratuluję . No i sorki, mam dużo do narzekania .
zamówiłam sobie płaszczyk i spodnie na bonprix i zaczynam chyba żałować - 10.10 złożyłam zamówienie i jest dalej w realizacji (co prawda w regulaminie mają wysyłka w ciągu 3-8dni...) nie chce mi się dalej czekać i podejrzewam, że płaszczyk i tak będzie na mnie fatalnie leżał, a właśnie zaczęły się promocje na spodnie na Zalando, które też mi się przydadzą. I nie wiem co robić. Czy pisać do nich żeby zwrócili kasę czy czekać i później bulić na zwrot kasę bo tak się pewnie skończy...
Co byście zrobiły?
Byłam wczoraj na tragicznym szkoleniu z włoskiego vatu, zapomnieli o klimatyzacji, a tłumaczki nawet nie było słychać. Wszyscy spali
@Lacrimosa wytrwałam do końca postu. No cóż... ciężkie życie studenta. Ale później wcale nie jest lepiej
Wczoraj byłam na dwóch rozmowach o pracę. Jedna w sklepie z ciuchami - przyznaje ,że ta rozmowa to był śmiech na sali. Miałam wrażenie ,ze pani mnie w ogóle nie słuchała... Odniosłam nawet wrażenie ,ze ona już kogoś innego ma wypatrzonego więc rozmowa ze mną to formalność.
Po czym zdążyłam na drugą rozmowę o pracę która odbyła się w na prawdę cudownej atmosferze. Bardzo swobodnie rozmawiało mi się z tą panią i same warunki i te złe i te dobre zostały mi jasno przestawione.
O 15:44 otrzymałam telefon ,że w tym sklepie z ciuchami dostaje pracę. Byłam już w piżamie, w trakcie robienia obiadu chłopakowi... Ale powiedziałam ,że dotrę ZA godzinę. Zebrałam się w pięć minut, w 10 doszłam na przystanek, a ,ze o 16 zaczynają się korki to i tak się cieszyłam ,ze dotarłam o 17 pod ten sklep. Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, bo po takim czasie miałam w końcu pracę.
Po czym na wejściu dostałam ochrzan ,ze mogłam zadzwonić ,że się spóźnię (ja se myślę, że co?... Mówiłam ,że dotrę ZA godzinkę a nie DO godziny).
W trakcie dowiedziałam ,ze szefowa nic nie słyszała ,ze ja w niedziele nie mogę (wydaje mi się ,że to była jedna z pierwszych rzeczy które powiedziałam). W tej drugiej pracy od razu o to zapytano i nie stanowiło to zupełnie problemu...
Po czym przy wypisywaniu takiej wstępnej umowy dowiedziałam ,ze najpierw podpisuje umowę o zlecenie na 3 tygodnie ALE nie mam wtedy ubezpieczenia...
Mam wrażenie ,ze weszłam w błoto po kolana...
Chętnie bym z tego zrezygnowała... jednak boję się ,ze mimo dobrej rozmowy w tej drugiej pracy nie koniecznie się odezwą, a ja zostanę znów w ogóle bez pracy.
Na razie chyba pochodzę do tej pierwszej pracy a z racji umowy zlecenie, w razie telefonu od tej drugiej firmy od razu zrezygnuje...