Męcząca współlokatorka
Z góry dziękuję osóbce, która to przeczyta Od ponad półtora roku mieszkam ze swoją przyjaciółką (choć teraz zaczęłam wątpić czy aby na pewno mogę ją tak nazywać). Może to zabrzmi dziwnie, ale dopóki nie miała chłopaka, wszystko było normalnie. Od kilku miesięcy, odkąd spotyka się ze swoim chłopakiem którego poznała na czacie, nie mogę z nią wytrzymać.
Chodzi głównie o czystość mieszkania i ogólne zużycie wody i prądu. Przytoczę kilka sytuacji, które wyprowadziły mnie niesamowicie z równowagi, odkąd są ze sobą.
1) Przesiadywanie w moim pokoju - mamy mieszkanie z aneksem kuchennym i wyszło tak, że niestety ja mam swój pokój w salonie, a ona osobno, z drzwiami. Od początku mieszkania razem było mówione, że w pierwszej kolejności salon traktowany będzie jako mój własny, prywatny pokój, wyłączając takie sytuacje jak np. odwiedziny rodziców. Niestety moja współlokatorka zaczęła mieć to gdzieś, kiedy zaczął przyjeżdżać do nas jej chłopak. Wyobraźcie sobie sytuację, że siedzę sobie rano w pościeli z laptopem, a on przyłazi, siada na mojej kołdrze i włącza sobie telewizor. Kilka razy, kiedy szłam do pracy, dawałam im delikatnie do zrozumienia, że nie życzę sobie przesiadywania tam ani kiedy jestem w domu, ani kiedy mnie w nim nie ma, np. robiłam porządek, wyłączałam telewizor, gasiłam światło i szłam do pracy. Dochodziło do takich sytuacji, że musiałam chodzić do łazienki, żeby się przebrać, bo oni siedzieli w moim pokoju, co samo w sobie jest trochę nienormalne, kiedy pokój jest tak naprawdę mój, a ona w swoim ma zarówno kanapę jak i telewizor, stolik i tak naprawdę wszystko to, co ja mam u siebie. Pewnego razu już nie wytrzymałam, kiedy wlazł sobie na moją kanapę, ona spytała go "jesz przy stole czy podać Ci tam?" i zalał mi jakimś czerwonym sosem świeżo uprane poszewki. Porozmawiałam z nią na osobności i taka sytuacja się nie powtórzyła, zaczęli korzystać wyłącznie z jej pokoju.
2) Sylwester - spędzałam go w pracy (pracuję na nocki na recepcji hotelowej), dlatego też nie obchodziłam go jakoś hucznie, tylko całą noc przesiedziałam ze swoim chłopakiem w recepcji. Do mojej współlokatorki mieli przyjść znajomi, dokładnie miało ich być 5 osób. Mimo wcześniejszej rozmowy o przesiadywaniu w moim pokoju bałam się, że zrobi imprezę u mnie, dlatego z moim chłopakiem nie sprzątaliśmy pokoju, zostawiliśmy rozłożone łóżko, nasze ubrania na nim, prywatne rzeczy Damiana takie jak pady do playstation, do tego mój laptop itp. Ogólnie coś, czego nikt nie miał prawa ruszać. Moja współlokatorka miała spokojnie dużo miejsca na zorganizowanie imprezy w swoim pokoju, jednak zrobiła to u mnie. Jak wróciliśmy z Damianem rano do domu, to zastaliśmy w moim pokoju porządek, zmienione firany (??), zabrane ze stolika serwetki. Znów nie wytrzymałam i jak tylko moja współlokatorka wstała, opieprzyłam ją za to, a ona miała do mnie pretensje, że to oczywiste, że imprezy organizujemy w moim pokoju, bo zawsze jak ktoś przychodził, to siedzimy u mnie. Z tym, że to do mnie zawsze ktoś przychodził, a nie do niej. Powiedziałam jej, że mogła wziąć taboreciki i być w swoim pokoju, a ona powiedziała, że mogłam jej powiedzieć a nie teraz mieć pretensje. Wtedy odpowiedziałam, że trzeba było się najpierw mnie spytać, a nie odwalać samowolkę. Chora sytuacja, że jej goście siedzieli sobie na moim łóżku, obce dla mnie osoby.
3) Znikające mydło... - dokładnie tak, jak czytacie. Jak przyjeżdża na weekendy jej chłopak, to w ciągu trzech dni znika nam calutkie mydło, całe nowe opakowanie mydła w płynie. Nie wiem jak to się dzieje, ale kiedy go nie ma, starcza nam go nawet ponad miesiąc - przyjeżdża i trzeba kupować nowe.
4) Woda leje się non-stop - ogólnie o to pokłóciłyśmy się najbardziej. Jej część opłat pokrywają rodzice, do tego ma kredyt studencki na własne wydatki, dostaje co miesiąc kieszonkowe od babci w kwocie kilku stówek, a ja swoją część opłacam sama, z zarobionych przez siebie w pracy pieniędzy. Oszczędzam i o to samo zawsze proszę ją. Ale ma to w głębokim poważaniu, odkąd spotyka się ze swoim chłopakiem. Jak przyjeżdża, to nie dość, że bierze prysznic dwa razy dziennie, to jeszcze po pół godziny. Ostatnio była taka sytuacja, że, jakby to delikatnie powiedzieć, miał problemy gastryczne i długo siedział w toalecie. Wiecie co mam na myśli. Żeby nie było słychać z łazienki odgłosów "fizjologicznych", puścił gorącą wodę w kranie (wiem, że gorącą, bo mamy w mieszkaniu instalację gazową i podczas lania ciepłej wody włącza się terma gazowa, która dość głośno szumi). Znów rozmawiałam z nią o tej sytuacji, a ona zaczęła wjeżdżać na moją psychikę, że super ze mnie przyjaciółka, bo doskonale wiem jaką mają sytuację (widzą się co tydzień w weekendy, bo on mieszka kilkaset kilometrów od nas) a mówię jej TAKIE RZECZY. Wytłumaczyłam jej, że nie mam zamiaru wyłożyć ani złotówki, jeśli będziemy mieć niedopłatę w półrocznym rozliczeniu tylko dlatego, że jej chłopak chce sobie zagłuszyć rozwolnienie, które jest ludzką rzeczą.
5) Przetrzymywanie naczyń w pokoju - jak przygotowuje jakieś jedzenie, to zabiera je do pokoju, a naczynia stoją tam cały weekend. Kiszą się w mieszkaniu, nigdzie nie wychodzą. Nie chcę wchodzić im do pokoju, kiedy są tam razem, a nie mogę nawet napisać jej smsa, żeby wyniosła z pokoju naczynia, bo nie mam na czym zjeść obiadu czy w czym zrobić kawy, dlatego że gdy on przyjeżdża, ona wyłącza telefon.
6) Jej chłopak wycierał się moimi ręcznikami... Dopóki nie zabrałam ich do swojego pokoju.
Pomijam szczegółowe opisywanie takich rzeczy jak chamstwo i prostactwo jej chłopaka wobec Damiana i mnie, bo to świadczy tylko o jego kulturze.
Generalnie rozmawiam z nią o wszystkim, co mi nie odpowiada, przedstawiam sprawę zawsze jasno, bez owijania w bawełnę, jednak nie krzykiem i głośnymi kłótniami, tylko zawsze spokojną rozmową z argumentami. Z tym, że do niej nic nie dociera, mimo że zawsze to ja mam rację. Jest tak zaślepiona swoim chłopakiem, że nie widzi tego co się wokół niej dzieje (niedawno prawie puściła kuchnię z dymem, bo położyła ręcznik papierowy obok włączonego palnika i zajął się ogniem). Wszędzie zostawia po sobie syf, trzepie swoim łbem z wypadającymi włosami po całym mieszkaniu i to w takim stopniu, że dziś Damian znalazł jej włosa w jajecznicy, którą robiłam mu na śniadanie - ona jest brunetką, ja blondynką, więc nie miałam wątpliwości. Nie myje dokładnie naczyń, zawsze są tłuste i oblepione po wyjęciu z szafki i muszę je myć na nowo, bo obrzydza mnie jedzenie z brudnego i wstyd mi dać komuś cokolwiek na tak syfiastych naczyniach.
Mamy umowę do konca sierpnia i wtedy też uciekam na drugi koniec Polski, może jeszcze wytrzymam z nią te 5 miesięcy. Nie wiem jak do niej dotrzeć i w sumie nie proszę Was o rady jak się z nią rozprawić, nie chcę się mścić w dziecinny sposób. Liczę bardziej na jakieś słowa wsparcia. A może to ja to wszystko wyolbrzymiam, może z Waszej perspektywy wygląda to inaczej?
Ja też mieszkałam z przyjaciółką i jestem zdania, że powinno się tego unikać jak ognia. Ja miałam tak, że na początku mi mało co przeszkadzało, ale potem zaczęło być coraz gorzej. Ja lubię chodzić spać tak o 22-23, szczególnie jak mam na rano do pracy. Ona za to w nocy działała, a dni przesypiała. Rzadko korzystała ze słuchawek, na szczęście potem się ogarnęła. Jednak najgorsze było jej bałaganiarstwo. Szczególnie jak poznałam Bartka i zaczęliśmy się u mnie spotykać. Wyobraźcie sobie, że wchodzimy do pokoju, a tam na środku jej majtki (nie dochodziłam czy czyste czy brudne). Z początku sprzątałam po niej, ale potem stwierdziłam, że to nie ma sensu, a mój chłopak też twierdził że nie powinnam jej usługiwać. I żeby nie było - zawsze wiedziała, kiedy miał mnie odwiedzić. Wyprowadziłam się i nasze relacje wróciły na normalne tory. Dlatego życzę Ci tylko sporo cierpliwości, jeżeli nie możesz natychmiast od niej uciec.
Myślę, że na ten moment już nie ma sensu podejmować takiego kroku, bo zostalo nam te pięć miesięcy umowy. Umówiłyśmy się, że tamten pokój jest jej głównie dlatego, że studiuje i potrzebuje spokoju do nauki
@hangled też właśnie zauważyłam, że mieszkanie z przyjaciółką może bardzo popsuć relację, dlatego każdemu będę takie coś odradzać.. Właściwie mogłabym się wyprowadzić nawet dziś, ale nie opłaca mi się płacić za mieszkanie w którym bym nie mieszkała, a wg umowy muszę to robić tak czy siak. Pozostaje mi jedynie być cierpliwą chyba
No właśnie potrzebujesz spokoju do nauki, więc na te 5 mies możliwe że byś go miała, bo nie widzę innego rozwiązania skoro argumenty do niej nie docierają
aaaa no troszkę
to już jak chcesz, spróbuj z nią jeszcze porozmawiać - jeśli uważasz że wytrzymasz te 5mies w swoim pokoju no to faktycznie może nie ma po co zmieniać. Albo zaszantażuj ją czymś
Jeśli dalej będzie się tak zachowywać to moim zdaniem warto, nawet na miesiąc bym się zamieniła. Bo to że ona potrzebuje spokoju do nauki to rozumiem i widzę, że Ty to szanujesz, ale i ona w takim razie musi szanować Twoje prawo do prywatności. Zwracałaś jej uwagę co do tych włosów albo naczyń? Może warto się podzielić na pół albo kupić osobne naczynia? Powiedz jej, że skoro nie potrafi po sobie pozmywać to nie życzysz sobie żeby używała Twoich bo nie będziesz po niej drugi raz zmywać. Mi by było wstyd wstawić brudne i niedomyte naczynia do szafki jakbym mieszkała sama a co dopiero z kimś, i to z kimś kto też będzie ich używał.. Mieszkam już 4 rok w akademiku i miałam mnóstwo nieciekawych przygód ze współlokatorkami więc wiem co czujesz
Zawsze słyszałam, że żeby popsuć przyjaźń "najlepiej" zamieszkać razem. Trzymam kciuki żeby jakoś się ogarnęła i chociaż te ostatnie miesiące dała Ci żyć spokojnie
@smerfetka3 rozmawiałam, te włosy to temat rzeka.. Mamy w łazience białe płytki i wszystko na nich widać. Jak jest moja kolej sprzątania, to zawsze robię to na błysk, a na drugi dzień cała łazienka zawalona jej włosami. Prośby, żeby czesała się w swoim pokoju albo przynajmniej zbierała po sobie te włosy nie pomagają
Niestety znam ta sytuacje z własnego doświadczenia. Na studiach również mieszkałam z przyjaciółka i tez nasze relacje zaczęły sie psuć jak zaczęła spotykać sie ze swoim chłopakiem. Tylko w naszym przypadku doszło do tego, ze do dzisiaj sie do siebie nie odzywamy. Oczywiście nie życzę Ci tego i mam nadzieje, ze Twoja współlokatorka sie ogarnie.
Również spróbowałabym zamienić sie tymi pokojami, wtedy chociaż zamkniesz drzwi i ona nie ma prawa tam wchodzić. Rozmowy mogą nic nie dać, ponieważ ona teraz czuje, ze ty ja o wszystko atakujesz i dopóki sama tego nie zrozumie Ty możesz sobie gadać, a ona będzie robić swoje.
Życzę cierpliwości, bo wiem, ze czasami nerwy puszczają.
Dokładnie. Tak naprawdę poznajesz kogoś dopiero wtedy, kiedy z nim zamieszkasz i tyczy sie to zarówno przyjaciół jak i drugich połówek.
A ja bym powiedziała prosto z mostu: 'lubie cię, ale nie wytrzymuję już tego, jak się zachowujesz. Od czasu poznania swojego chłopaka zaczęłaś zaniedbywać mieszkanie, naczynia myjesz ale i tak są tłuste i wstyd na nich cokolwiek komu podać... Mam dość tego, że wszyscy twoi goście siedzą u mnie w pokoju. Może skoro traktujesz go jak swój, wymieńmy się pokojami?' i jeszcze kilkanaście zdań bym dodała Ja bym na Twoim miejscu zawalczyła o chwilę spokoju dla samej siebie. Choć niby nie zostało Ci wiele miesięcy udręki ALE to również Twoje miejsce do życia i Ty też masz czuć się komfortowo.
Mam nadzieję, że tej Twojej przyjaciółce w końcu się w główce wszystko odmieni i się ogarnie.
Zgadzam się z Wami Dziewczyny w stu procentach. Nie polecam więc wspólnego mieszkania z przyjaciółką (nie, nie mieszkałam ze swoją, ale domy miałyśmy kilka metrów od siebie i przebywałyśmy raz w jednym raz w drugim prawie cały dzień i wiem, że to też jest mega męczące).. a z swą połówką- choćbyście się kochali jak dwa aniołki, nigdy... Nigdy przenigdy nie róbcie tak, by przed np ślubem nie pomieszkać ze sobą kilka miesięcy. Bo dopiero podczas wspólnej codzienności w domu czy mieszkaniu zobaczycie, jaka ta osoba jest.
Ja tak jak dziewczyny wyzej - zamienilabym pokoje. Przeniesienie wszystkiego do pokoju obok to niewiele czasu w porownaniu do tego ile jeszcze bedziesz tam mieszkac, wiec mysle ze warto to przemyslec. Całej sytuacji współczuję. Nie sadzilam, ze wspolne zamieszkanie z kims bliskim moze tak mocno pogorszyc realacje.
Ja mieszkałam ze swoją przyjaciółką 3 lata w internacie i nie miałyśmy problemów, więc to nie zawsze jest tak. Ale na studiach też trafiłam źle. Mieszkałyśmy we trzy w akademiku i jedna z dziewczyn nie sprzątała, dbała tylko o własną przestrzeń, czyli łóżko, stolik i jej naczynia, nie obchodziły jej śmieci, mycie podłóg i inne tego typu czynności. Dochodziło do tego, że ja sprzątałam kiedy przyjeżdżała jej rodzina w odwiedziny bo się zwyczajnie wstydziłam. W pewnym momencie się zbuntowałam i przestałam to robić, druga współlokatorka też. W pewnym momencie w pokoju nie dało się wytrzymać, bo wylała zupę do kosza, która zaczęła śmierdzieć My uciekłyśmy z pokoju, a ona zaprosiła sobie koleżankę i siedziały w tym smrodzie.. Koniec końców i tak ja te śmieci wyniosłam i kosz umyłam bo nie chciałam spędzić reszty tygodnia na korytarzu. Na pewno błędem był brak rozmowy, bo zawsze było mi głupio, jak wyrzuciłam wszystko z siebie z nerwami to padło tylko pytanie czy mam okres, bo jakaś wkurzona jestem Ja dotrwałam do końca roku i się wyprowadziłam, wybrałam inny akademik i tu mi jest bardzo dobrze. Życzę cierpliwości i żebyś wytrwała, choć będzie ciężko
Mieszkałam z przyjaciółką 2 lata. Rok w jednym pokoju. Dzisiaj nie mamy kontaktu Nawet na ślub mnie nie zaprosiła . Jezu jej chłopak też był masakryczny w drugim roku każda z nas miała swój pokój a obok mojego była kuchnia a oni zawsze szli do kuchni gadać w nocy więc wszystko u mnie było słychać, a przyjaciółka miała taki mega donośny głos (jak taka góralka ). Raz zrobili impreze wzieli moje naczynia i wszystkie potłukli talerze, kieliszki itp do dziś nie odkupili, potłukli nawet drzwi na klatce jak wróciłam po weekendzie byłam w szoku. Ale to nie pobije tego, że wprowadziła się do mnie dziwka i codziennie miała innego kolesia z badoo, sympatii, tindera itp. aż w końcu przespała się z chłopakiem z którym ja się spotykałam. Mieszkałam też z taką nieznajomą dziewczyną którą studiowała muzykę wiec ciągle śpiewała, do tego też zostawiała brudne talerze wszędzie, spleśniałego granata potrafiła włożyć do lodówki i każdemu w mieszkaniu wmawiać, że tak ma być : P. Czasem miała zrywy na sprzątanie to każdemu mieszkańcowi kazała sprzątać . Ale mimo wszystko brakuje mi ludzi, bo od 2 lat sama mieszkam : ).
Musisz dać radę. Dobrze, że nie bierzesz niczego na krzyk. Jeszcze trochę : )
Ja teraz wróciłam na mieszkanie studenckie po 4 miesiącach mieszkania z chłopakiem i potem z rodzicami, po dwóch dniach nie mam już siły i bardzo tęsknię za wolnością. Może też dlatego, że zawsze miałam upierdliwe współlokatorki i z ostatniego mieszkania wyprowadzałam się jak na skrzydłach
Pierwsze odniosę się do opisanej sytuacji - jednym słowem masakra, ja bym chyba raz pod jej nieobecność zaprosiła kogoś i siedziała w jej pokoju, bo wydaje mi się, że inaczej nie zrozumie Twojej sytuacji, a jeśli się sama w takiej znajdzie, poczuje się jak Ty. Może spróbujesz tak?
Ja mam tylko dwa krótkie doświadczenia z wyjazdów Erasmus. Może o pierwszym nie będę pisać, bo nic strasznego, ale na drugi ponarzekam.
Rok temu byłam na kolejnym Erasmusie. Mieszkanie na 4 osoby, dwa pokoje. Byłam z przyjaciółką, do tego dwie dziewczyny. Jeden pokój był bezpośrednio przy wejściu do mieszkania, wolałam drugi i miałam mówić, że go zajmujemy. Dziewczyny się pytały gdzie wolimy to powiedziałam gdzie, ale nagle zaczęły prosić, żeby one mogły tam być. Przyjaciółka się zgodziła, więc byłam postawiona w średniej sytuacji i pomyślałam, że na 2 tygodnie wytrzymam tam. Po ulokowaniu się, okazało się, że wifi sięga tylko w naszym pokoju. W związku z tym, dwie pozostałe lokatorki przesiadywały tam ciągle na krzesłach, bo na naszym łóżku ledwie sięgał sygnał, rozłączało. Postawiłam sobie z przyjaciółką rozkładane łóżko przy miejscu, gdzie jest wifi. Możecie się domyślić kto tam też ciągle gościł. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby dziewczyny nie zostawiały papierków po jedzeniu na podłodze i nie robiły tam ogólnego syfu... Dwa, że w łazience były same białe ręczniki, do tego dwa wzory, a nas cztery. Nie było wiele miejsca żeby rozlokować ręczniki, ale jakoś dałyśmy radę i wiedziałyśmy który jest czyj. Miałam jednak czasem wrażenie, że ktoś używa mojego... nie było ono błędne, raz idę do łazienki i pytam, czy któraś nie wie gdzie jest mój ręcznik, na co jedna odpowiedziała, że wzięła go sobie, bo musiała zwinąć włosy w turban. No super. Dobrze, że miałyśmy dostęp do czystych ręczników, bo to było mieszkanie w hotelu i mogłam zabrać sobie nowy. Ręczniki przy umywalce musiałam zmieniać ogromnie często, bo były calutkie pomarańczowe od pudru i nie przesadzam, był to intensywnie pomarańczowy kolor... no nie dałabym rady w coś takiego rąk wycierać, dałam drugi, czyściutki ręcznik i później oba były uwalone. Jak wiadomo, cztery laski, biała umywalka.. brudzi się od kosmetyków, tu się coś sypnie, tu wypłynie itd. No i kurz się na niej zbiera. Raz przy otwartych drzwiach myłam umywalkę to przyjaciółka się mnie pyta po co ją myję. Najwyraźniej jej to też nie przeszkadzało, że jest cała brudna, bo w domu nic nie musi, jedynie swój pokój sprząta, tyle. Ja mam znacznie więcej domowych obowiązków, a wyczyszczenie umywalki to chwila, oczywiście oprócz mnie nikt tego nie robił. Tak samo w zlewie sterta naczyń, niektórych było sporo w zapasie, np talerzy, za to niektórych bardzo mało, np sztućców. Ja myłam tylko po sobie, ewentualnie jak coś potrzebowałam i nie bylo czystego. Naczynia w zlewie piętrzyły się i piętrzyły, śmieci w koszu też (w łazience już śmieci byly czasem obok kosza). Raz się złamałam i pomyłam. Nie pamiętam o co prosiłyśmy koleżanki, ale na pewno o nie zostawianie śmieci u nas. Raz coś niby posprzątały, ale nie wszystko i i tak musiałyśmy dosprzątać za nie. Na szczęście to były tylko dwa tygodnie.
Z przyjaciółką żadnych sprzeczek o sprzątanie nie miałam, bo nie było potrzeby, ogólnie nigdy się poważnie nie pokłóciłyśmy, do pobytu tam, we Włoszech. O tym już krótko, ale też wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy tak na prawdę mogę ją nazywać przyjaciółką, bo się wściekłam... wyobraźcie sobie, macie iść na drugi dzień na praktyki a tu ogromny ból brzucha, potem rozpalanie, miałam gorączkę, ale nie wiem ile, bo nie mieliśmy termometru. Wiem dobrze jak się czuję z wyższą gorączką, poza tym wymiotowałam, a jakby tego było mało, przeczyściło mnie kilka razy... wymiotowałam też kilka. Na drugi dzień nie byłam w stanie iść na praktyki, w dodatku byłam słaba ogromnie i dalej chora a przyjaciółka miała mi za złe, że nie idę z nią i zaczęła sugerować, że się mi nie chce. Była zła jak nauczycielki nie pozwoliły jej zostać żeby się mną 'opiekować', ale miałyśmy takiego "szefa", że zwolnił ją po południu z obowiązku pójścia tam z tej racji i po lunchu nie musiała wracać. Wiecie co zrobiła? Poszła sobie z innymi dziewczynami z grupy na miasto i nie było jej aż do kolacji. Nie żebym nie była wyrozumiała, była ładna pogoda... ale chciała wykorzystać to, że jestem chora żeby mieć wolne i jeszcze mi zarzucała, że przesadzam i że dałabym rady iść. Dwa dni byłam wykluczona z życia, przy czym kolejnego dnia czułam się już lepiej, lecz słaba po tym wirusie czy czymś, ale poszłam na praktyki, bo już nie mogłam znieść jej gadania, że symuluję.