Związki bez miłości.
Wczoraj znalazłam świetny blog faceta, który w jednym z wpisów pisze głównie o tym, że większość z nas jest nieszczęśliwa w swoim związku, a trwamy głównie w nich dlatego, że boimy się zmian. Przekonujemy siebie oraz swojego partnera o tym, że go kochamy.
Po przeczytaniu artykułu nasunęło mi się pytanie do Was : Czy jesteście pewne, że kochacie swoich partnerów? Czy potrafilibyście być z kimś, gdy nie jesteście pewni swoich uczuć?
Ten blog -----> http://malemen.blox.pl/html, gdyby któraś z Was chciała poczytać to polecam!
Osobiście w kwestiach miłości nie jestem idealistką. W oczekiwaniu idealnego związku widzę wychowanie na Disneyu i temu podobnych, gdzie wszyscy "żyli długo i szczęśliwie". No niestety, tak świat nie działa. W mojej wersji historii książę poślubił inną kobietę, a Mała Syrenka zmieniła się w pianę i rozbiła o skały.
To zależy, czym konkretnie jest dla nas miłość Dla mnie prawdziwa miłość to nie motyle w brzuchu i ekscytacja drugą osobą. Według mnie miłość to wzajemne przywiązanie, czerpanie przyjemności z przebywania razem, wspólne osiąganie kompromisów i podejmowanie trudnych decyzji. To umiejętność radzenia sobie z każdą nieprzyjemną sytuacją, sztuka przebaczania i dążenia do zgody po każdej kłótni. Miłość jest wtedy, kiedy chce się wszystkiego, co dobre dla partnera, nie kiedy pożąda się go tylko fizycznie A jak wiadomo - motyle w brzuchu nie latają wiecznie, idąc tym tropem każdy z nas co kilka lat musiałby zmieniać partnera. Według tego co powiedziałam - tak, jestem pewna, że kocham swojego chłopaka Jednocześnie nie tkwiłabym w związku, gdybym była nieszczęśliwa.
Osobiście nie wierzę w miłość i nie trwałabym w związku nie będąc szczęśliwa
nie boje się zmian dla tego jestem sama od ponad roku a jak będę w związku w co już nie wierze na ten moment to chyba z rozsądku ewentualnie z zauroczenia co mi raczej nie grozi . Oczywiście jestem kobietą wiec wszystko może sie zmienić bo podobno my jesteśmy zmienne
Ja jestem pewna, że kocham swojego mężczyznę. Jesteśmy już razem prawie 6 lat i mogę spokojnie powiedzieć, że nasza miłość z roku na rok kwitnie. Mieszkamy ze sobą, owszem można by rzec że jesteśmy do siebie przywiązani/przyzwyczajeni, ale przeszliśmy już razem naprawdę wiele. Były w naszym życiu naprawdę fatalne momenty i wtedy wspieramy się nawzajem. Takie chwile niestety są przykre, ale zawsze jesteśmy dla siebie wsparciem. Dużo ze sobą rozmawiamy, wszelkie niedomówienia wyjaśniamy od razu i darzymy się miłością na co dzień. Nie chodzi o słodzenie sobie i mówienie ,,Kocham Cię'' do zwymiotowania. Miłość to nie tylko umiejętność wydobycia z siebie dwóch słów, ale umiejętność okazywania ich bez mówienia. A wiem, że my taką umiejętność posiadamy, dlatego też w naszym związku oboje jesteśmy szczęśliwi, co z reszta zaowocowało niedawno zaręczynami.
Wiem jednak, że wiele ludzi jest z sobą z przyzwyczajenia, albo co gorzej bo rodzice kazali, to już chyba najgorszy scenariusz... Myślę, że wielu ludzi boi się samotności. Po za tym znam też przypadki, że w momencie wstąpienia ( sorki że tak to nazwałam) do związku urywa kontakty z przyjaciółmi itd. Jeśli trwa to długo to niestety, ale strach przed zostaniem samemu może być na tyle paraliżujący że jednak te osoby wolą tkwić przy tej jednej jedynej osobie, która na pozór wydaje się jednak być najbliższą. W Polsce może to też wynikać z tego, że jesteśmy społeczeństwem dość zamkniętym. Kiedy byłam w USA, na początku nie mogłam się przyzwyczaić a później po prostu to polubiłam i weszło mi t w krew. Kiedy idziesz ulicą, stoisz na pasach, chodzi po galerii, jesteś w pracy, nieważne gdzie zawsze pada pytanie: Hi, How are you ? I szeroki uśmiech Nie tylko od mężczyzn, ale i od kobiet i jest to przegromnie miłe. Ja byłam osobą strasznie zamkniętą i wstydliwą ale Ameryka mnie przełamała i ciężko mi się było później odnaleźć tutaj. Myślę, że gdybyśmy mieli w zwyczaju po prostu ze sobą rozmawiać to te wszystkie pseudo związki po prostu by nie istniały.
Ja kiedyś czytałam blog kochanków, którzy opowiadali o swoich zdradach i swoim życiu tak naprawdę w czwórkę. Nie wiem czy była to prawdziwa historia
moja znajoma kiedyś bawiła się dwoma facetami na raz - była z jednym w związku i jednocześnie utrzymywała kontakt z drugim, po jakimś czasie uznała że chce przerwy w związku i w ciągu tej przerwy umawiała się z tym drugim. na koniec jednak wróciła do tego pierwszego śmiesznie to wyglądało z mojej perspektywy, lecz dla tego pierwszego faceta musiało to być niezwykle bolesne, bo wiem że bardzo ją kochał. ja nie mogłabym zrobić czegoś takiego, głównie właśnie przez to, że miałabym wyrzuty sumienia. ale jestem w szczęśliwym związku od prawie 5 lat i mam wrażenie że takie akcje mnie po prostu nie dotyczą
To faktycznie jest ciężki temat. Wiem, że dużo ludzi trwających w związku popada w całkowitą codzienną rutynę. Dni niczym się nie różnią, a ludzie są razem tylko z przyzwyczajenia. To takie wypalenie. Znam też parę ludzi, którzy tkwili w związku tylko dla tego, że sami bali się zmiany ( a nie straty partnera), albo dlatego, że bali się, że druga osoba nie poradzi sobie po zerwaniu. Ja jestem pewna, że kocham swojego faceta i że to nie jest związek tylko po to, żeby był. Dużo ludzi (szczególnie stosunkowo młodych) wiąże się w pary, po to żeby tylko nie być samemu. Zazwyczaj nic dobrego z tego nie wynika. Teraz związki są już trochę inne. To nie jest tak, że na 3 spotkaniu bierzemy ślub bo rodzice nas zmuszają. Większość związków wynika samoistnie, po prostu kiedy spotykasz się z kimś, kto jest dla Ciebie odpowiedni, to uczucia same się rozwijają i ciężko określić dokładnym moment w którym to już jest miłość. Często jest ona mylona z zauroczeniem. Wydaje mi się, że bycie z kimś, kiedy nie jest się do końca pewnym swoich uczuć jest w tych czasach normalne. Po prostu dajemy szansę na rozwinięcie się akcji .
W poprzednim związku szybko doszło do mnie, że jestem z facetem tylko z przyzwyczajenia i obawy przed zmianami. Dlatego w obecnym, nigdy nawet nie zastanawiałam się czy na pewno jestem w związku z miłości, bo jestem tego na 100% pewna. Nie wiem jak ślepym i głuchym na własne uczucia i obawy, trzeba być żeby tkwić w czymś takim.
Ja byłam z jednym - po 3 latach gdy mnie zdradził, stwierdziłam, że to chyba było z przyzwyczajenia, albo z tego, że bałam się, że nikt inny mnie nie zechce.
Po rozstaniu byłam jeszcze z dwoma facetami, których nie mogłam obdarzyć uczuciem większym niż "lubię Cię". Dlatego się skończyły, choć było miło.
Po jakimś czasie doszlam do wniosku, że ci dwaj byli tylko "na zastępstwo" za tego pierwszego, szukałam kogoś, kto zapełni pustkę w srodku.
Ogarniam się, wyrzucam tego pierwwszego ze swojego życia. Boję się, że nigdy się już nie zakocham, bo nie chcę związku bez miłości.
Poznałam kogoś i wreszcie po 10 miesiącach coś we mnie się zaczyna dziać. UFFF, myslałam że juz coś ze mną nie tak
Miłości nie da się wytłumaczyć. W ostatnim czasie coraz więcej osób jest w związku z rozsądku a nie z miłości. Po dłuższym czasie zostaje przyzwyczajenie a dużo osób myli je z miłością. Bynajmniej jest takie moje zdanie. Byłam w związku przez ponad dwa lata co zakończyło się przez chorobliwą zazdrość partnera, jeśli jest miłość to i zazdrość ale umiarkowana.